Powroty niezbÄdne
- 17 November, 2016
- Tomek Nowak
SÄ takie kapele, ktĂłre w Polsce nie wystÄ piĹy w âswoim czasieâ. Ba! Takie, ktĂłrym nigdy nie udaĹo siÄ zdobyÄ naleĹźnej popularnoĹci, gdyĹź do poĹowy lat 90. radiowi guru ich nie zauwaĹźali. I Pixies naleĹźÄ wĹaĹnie do tej kategorii. Jedna z najbardziej wpĹywowych kapel indie rockowych zagraĹa wczoraj w Poznaniu.
Pixies sÄ waĹźni nie dlatego, Ĺźe Kurt Cobain marzyĹ o graniu w ich cover bandzie. Albo Ĺźe Tom Yorke mĂłwiĹ, iĹź âzmienili jego Ĺźycieâ, a David Bowie nagrywaĹ ich covery. SÄ waĹźni dlatego, Ĺźe, wychodzÄ c na scenÄ, ta czwĂłrka, wyposaĹźona w gitary, bÄbny i odrobinÄ samplingu, z wielkÄ swobodÄ potrafi przechadzaÄ siÄ od jednego gatunku do drugiego. Od punka, po thrash, zahaczajÄ c przy tym o pop, cold wave i parÄ innych nurtĂłw. I robi to bez trudu, bez wysiĹku. Dlatego ich pĹyty majÄ takÄ moc, dlatego tak Ĺatwo udaje im siÄ uwiesiÄ wszystkich, ktĂłry lubiÄ daÄ siÄ zaskoczyÄ.
W poznaĹskiej Arenie zaserwowali jednak nie przechadzkÄ, a porzÄ dnÄ wyprawÄ. W trwajÄ cym blisko dwie godziny secie,.dwadzieĹcia parÄ utworĂłw podzielili na momenty wyraĹşnie ostrzejsze i chwile wytchnienia. UmiejÄtnoĹÄ nie przegrzania koniunktury, to teĹź sztuka, ktĂłrÄ Pixies opanowali w stopniu bardzo wysokim.
Kapela nowymi nagraniami nas nie rozpieszcza â dwie pĹyty na przestrzeni dwunastu lat to nie wiele. Ale moĹźe i tak lepiej, bo sĹychaÄ, Ĺźe w ich muzyce wciÄ
Ĺź jest pomysĹ. W koĹcu przyjechali promowaÄ najnowszy, tegoroczny krÄ
Ĺźek âHead Carrierâ. Nie przsadzali jednak z nachalnoĹciÄ
, W bogatej wiÄ
zankÄ rzeczy starych i nowych, rĂłwnie wiele kawaĹkĂłw pochodziĹo z najwiÄkszego ich pĹytowego hitu âDoolittleâ.
I tak zupeĹnie ĹwieĹźutki âClassic Masherâ w otoczeniu âLevitate Meâ i âMonkey Gone to Heavenâ wcale nie brzmi obco, mimo, Ĺźe ich powstanie dzielÄ
trzy dekady. Ale niech nikt nie ulegnie pozornej lekkoĹci takich trackĂłw jak âOonaâ, czy âTenement Songâ. Nie brzmiÄ
tak surowo jak choÄby âI've Been Tiredâ, jednak w wersji koncertowej i to nagranie wyewoluowaĹo. Obok nowiutkiego âUm Chagga Laggaâ wyglÄ
da jak niewiele starszy brat.
WyraĹşnie podtatusiaĹy Black Francis zachowuje siÄ bardziej statecznie, ale Ĺpiewa, krzyczy i zawodzi nadal ze swadÄ . WtĂłrujÄ ca mu od dwĂłch lat Paz Lenchantin, obdarzona gĹosem bardziej drapieĹźnym od Kim Deal, podkrÄca jeszcze ostre i kanciaste brzmienia. I nikomu w zasadzie nie przeszkadza to, Ĺźe wciÄ Ĺź nie za bardzo wiadomo momentami o czym oni ĹpiewajÄ .
Na minus Pixiesom policzyÄ moĹźna absolutny brak kontaktu z publikÄ . Francis kilkukrotnie prowokowaĹ bardziej entuzjastyczne reakcje, ale przechodzÄ c od razu do kolejnego kawaĹka, prezentowaĹ jednoczeĹnie wielki âzwisâ. W efekcie, kiedy zespóŠzniknÄ Ĺ w gÄstym dymie po drugim bisie (âInto the Whiteâ) ze sceny bez sĹowa poĹźegnania juĹź definitywnie, nikogo to nie zdziwiĹo.
Staruszka Arena od kilku dekad w niezmienionym stanie znosi koncertowe trudy. Odstaje od nowszych, wiÄkszych koleĹźanek, ale akustycznie nadal jest jednÄ
z najlepszych hal w Polsce. Dobrze wiÄc, kiedy takie âspóźnioneâ koncerty odbywajÄ
siÄ wĹaĹnie tutaj. Tu duch lat 80. unosi siÄ wciÄ
Ĺź w powietrzu. To on pozwoliĹ wczoraj poczuÄ klimat czasĂłw, kiedy Pixies zmieniali oblicze sceny niezaleĹźnej. Nie tylko w USA.